Witam
Dzisiaj nie będzie nic o haftach, właściwie powinnam zmienić nazwę swojego bloga, bo jedna część się nie zgadza. Powinno być "robótki, wycieczki i takie inne...", bo o kuchni to u mnie jest jak na lekarstwo, a właściwie jest jeszcze mniej, że przy takiej ilości leku, pacjent dawno zszedłby.
Ale wracam do tematu. Jak wiecie, już nie wiele tych wakacji zostało, więc zrobiliśmy rodzinną naradę, pogrzebaliśmy w naszych pamięciach kto nas zapraszał i padło na naszą blogową koleżankę Dusię ("Syndrom kury domowej"). Zatem w piątek wieczorem wyruszyliśmy na Mazury. Jechaliśmy, jechaliśmy aż na dwudziestą drugą dojechaliśmy. Powitania, uściski, ochy, achy, kolacyjka i spać, aby nabrać sił. W sobotę rano pojechaliśmy do Ełku, trochę pozwiedzać, zrobić zakupy, bo wiecie sezon grillowy nadal jest otwarty. Niestety w Ełku nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia, bo prze zemnie wyczerpały się baterie. Ale możecie wierzyć mi na słowo, ładnie tam jest, dużo pięknych, starych kamieniczek, no i jezioro.
Kąpaliśmy się w jeziorze, fajna ciepła woda.
No dobrze, będę szczera, ja się nie kąpałam tylko moczyłam nogi, no już, przyznałam się.
Poznaliśmy wspaniałych przyjaciół Dusi i jej przesympatycznego męża. Posiedzieliśmy w przecudnym ogrodzie i zaprzyjaźniliśmy się z psem Korą
Tylko niestety w niedzielę musieliśmy już wracać do domu. Co prawda Dusia robiła wszystko abyśmy zostali, nawet zasłaniała twarz rodowym talerzem, pewnie po to, abyśmy nie widzieli jak jej smutno
Ale my byliśmy twardzi i nie daliśmy się podejść . Ale co Wam powiem, to Wam powiem, smutno nam było wyjeżdżać, bo bardzo dobrze nam było u Dusi i czy tego chcą czy nie chcą, za rok wracamy do nich :)
Ale żeby nie było nam smutno, a w szczególności mnie, po drodze zajechaliśmy do przyjaciółki Dusi, a naszej blogowej koleżanki, do Anulki (Babcia Anulka). Kolejna przesympatyczna osoba, bardzo otwarta, gościnna, też bardzo dobrze czuliśmy się w jej domu, i coś czuję, że kiedyś tam wrócimy. Zwłaszcza, że jest to po drodze na Mazury. Dostałam pozwolenie na publikację tego zdjęcia.
I znowu trzeba było się pożegnać i jechać dalej, do domu. Ale my nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zatrzymali się po drodze, a że po drodze była Łomża to nasz postój wypadł właśnie tam. Miasto stare i bardzo ładnie położone, na wzgórzach. Raz się idzie pod górę, potem się schodzi ostro w dół, gdzie rozciąga się Narew. Pięknie odnowione kamieniczki, miło się tam zatrzymać i pospacerować.
Posiedzieć u boku Hanki Bielickiej, która z tego miasta pochodziła.
Zobaczyć dwie różne bramy obok siebie, które wyglądają jak by czegoś między nimi brakowało.
I tak pełni wrażeń dotarliśmy do domu. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale wiemy, że warto było.
Dziękujemy Dusiu i Aniu za wspaniałe przyjęcie i za mile spędzony czas.
Niestety muszę pożegnać jedną osobę z obserwujących, ale za to bardzo mi miło powitać Ewę Bera, która robi przepiękne poncza z filcowymi kwiatami.
Dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem.
Pozdrawiam jeszcze wakacyjnie, pa
Dzisiaj nie będzie nic o haftach, właściwie powinnam zmienić nazwę swojego bloga, bo jedna część się nie zgadza. Powinno być "robótki, wycieczki i takie inne...", bo o kuchni to u mnie jest jak na lekarstwo, a właściwie jest jeszcze mniej, że przy takiej ilości leku, pacjent dawno zszedłby.
Ale wracam do tematu. Jak wiecie, już nie wiele tych wakacji zostało, więc zrobiliśmy rodzinną naradę, pogrzebaliśmy w naszych pamięciach kto nas zapraszał i padło na naszą blogową koleżankę Dusię ("Syndrom kury domowej"). Zatem w piątek wieczorem wyruszyliśmy na Mazury. Jechaliśmy, jechaliśmy aż na dwudziestą drugą dojechaliśmy. Powitania, uściski, ochy, achy, kolacyjka i spać, aby nabrać sił. W sobotę rano pojechaliśmy do Ełku, trochę pozwiedzać, zrobić zakupy, bo wiecie sezon grillowy nadal jest otwarty. Niestety w Ełku nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia, bo prze zemnie wyczerpały się baterie. Ale możecie wierzyć mi na słowo, ładnie tam jest, dużo pięknych, starych kamieniczek, no i jezioro.
Kąpaliśmy się w jeziorze, fajna ciepła woda.
No dobrze, będę szczera, ja się nie kąpałam tylko moczyłam nogi, no już, przyznałam się.
Poznaliśmy wspaniałych przyjaciół Dusi i jej przesympatycznego męża. Posiedzieliśmy w przecudnym ogrodzie i zaprzyjaźniliśmy się z psem Korą
Tylko niestety w niedzielę musieliśmy już wracać do domu. Co prawda Dusia robiła wszystko abyśmy zostali, nawet zasłaniała twarz rodowym talerzem, pewnie po to, abyśmy nie widzieli jak jej smutno
Ale my byliśmy twardzi i nie daliśmy się podejść . Ale co Wam powiem, to Wam powiem, smutno nam było wyjeżdżać, bo bardzo dobrze nam było u Dusi i czy tego chcą czy nie chcą, za rok wracamy do nich :)
Ale żeby nie było nam smutno, a w szczególności mnie, po drodze zajechaliśmy do przyjaciółki Dusi, a naszej blogowej koleżanki, do Anulki (Babcia Anulka). Kolejna przesympatyczna osoba, bardzo otwarta, gościnna, też bardzo dobrze czuliśmy się w jej domu, i coś czuję, że kiedyś tam wrócimy. Zwłaszcza, że jest to po drodze na Mazury. Dostałam pozwolenie na publikację tego zdjęcia.
I znowu trzeba było się pożegnać i jechać dalej, do domu. Ale my nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zatrzymali się po drodze, a że po drodze była Łomża to nasz postój wypadł właśnie tam. Miasto stare i bardzo ładnie położone, na wzgórzach. Raz się idzie pod górę, potem się schodzi ostro w dół, gdzie rozciąga się Narew. Pięknie odnowione kamieniczki, miło się tam zatrzymać i pospacerować.
Posiedzieć u boku Hanki Bielickiej, która z tego miasta pochodziła.
Zobaczyć dwie różne bramy obok siebie, które wyglądają jak by czegoś między nimi brakowało.
I tak pełni wrażeń dotarliśmy do domu. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale wiemy, że warto było.
Dziękujemy Dusiu i Aniu za wspaniałe przyjęcie i za mile spędzony czas.
Niestety muszę pożegnać jedną osobę z obserwujących, ale za to bardzo mi miło powitać Ewę Bera, która robi przepiękne poncza z filcowymi kwiatami.
Dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem.
Pozdrawiam jeszcze wakacyjnie, pa